środa, 26 lutego 2014

Beneday :)

Z nieco tajemniczego tytułu posta można się domyślić co będzie grane :)

Pomysł na dzisiejszego posta zrodził się z mojej wielkiej sympatii do kosmetyków marki Benefit. Powolutku i niepostrzeżenie „dorobiłam się” całej kolekcji tych świetnych produktów w uroczych pudełeczkach. Niech was jednak nie zmylą dziewczęce opakowania, zawarte w nich kosmetyki są profesjonalne i nadają się dla dorosłych kobiet ;). Postanowiłam zatem, od bazy, aż po tusz do rzęs wykonać cały makijaż produktami tej jednej marki.
Na początek rodzinne zdjęcie


Jako pierwszą nakładam bazę pod makijaż Porefessional, która ukrywa widoczność porów i  wygładza skórę. Lubię jej używać nawet kiedy mam dzień lenia i nie chce mi się nakładać podkładu, bo ładnie wyrównuje strukturę skóry i buzia wygląda lepiej.
Uważajcie na ilość. Taka jak na zdjęciu powinna Wam wystarczyć na miejsca strategiczne. Jak dacie za dużo, możecie mieć problem z aplikacją podkładu.



Następnie korektor. Stay don't Stray to baza pod cienie i korektor w jednym. Firma zmieniła aplikator, co bardzo mnie ucieszyło, bo wcześniejszy był niewygodny. Teraz jest w formie patyczka, a nie pompki i sprawdza się o wiele lepiej. Ja używam jaśniejszego z dwóch dostępnych odcieni.


Już kiedyś pisałam o podkładzie Hello Flawless. Przede wszystkim bardzo lubię kolorystykę podkładów Benefitu. Przeważnie mają w sobie żółty pigment, który służy większości kobiet. Dodatkowo mają lekką konsystencję, wysoki filtr (ostatnio zaczęłam zwracać na to uwagę) i rewelacyjne opakowanie. Wszystkie podkłady powinny mieć takie próżniowe opakowania!!! Nienawidzę wygrzebywać resztek podkładu z tych  durnych butelek.


I przyszedł czas na przedstawienie nowego członka rodziny. Uważam, że w marce brakowało takiego kosmetyku i fajnie, że go wprowadzili. Porefessional Agent Zero Shine tworzy silny duet z bazą Porfessional w walce z rozszerzonymi porami i błyszczeniem skóry. Puder jest sypki, transparentny i daje satynowe wykończenie. Opakowanie jest gadżeciarskie i pomysłowe, dzięki czemu można go nosić w torebce i nie powinien się wysypać.


Trochę źle skadrowałam zdjęcie i nie widać góry opakowania. Na górze są dziurki, którymi wysypujemy puder. Przekręcając górę opakowania (tą białą karbowaną część) możemy je zamykać lub otwierać, dzięki czemu puder wysypuje się tylko wtedy kiedy tego chcemy. U dołu opakowania schowany jest pędzelek widoczny na zdjęciu. Wystarczy przekręcić dolną część pudełka, by go wyjąć.


Najwygodniej jest przesypać odrobinę pudru do wieczka i z niego nabierać go na pędzelek. Aha, podoba mi się, że pędzelek jest z miękkiego, naturalnego włosia (a przynajmniej mi wygląda ono na naturalne).


Kiedy cera jest już gotowa, czas na brwi. Bez podkreślonych brwi, które mam naturalnie jasne wyglądałabym co najmniej dziwnie, że względu na ciemny kolor włosów. Benefit ma całą gamę produktów do makijażu brwi, bo ta część twarzy to poniekąd domena marki :).  Mam produkt Gimme brow od jakiegoś czasu, ale jakoś mnie nie zachwycił na początku. Stwierdziłam, że to świetny produkt dla osób, które mają ładne brwi i potrzebują tylko je wygładzić i odrobinę zagęścić. Powinno się go używać w ten sposób:


Ale efekt mnie nie zadowolił (na zdjęciu mam już brwi zrobione drugim sposobem). Spróbowałam więc nałożyć ten produkt standardowo pędzelkiem do brwi i byłam bardzo zaskoczona efektem. Na tyle zaskoczona, że chyba znalazłam produkt, który zdetronizował Aqua Brow, którego używałam do tej pory. Dlaczego? Efekt wyrazisty, ale o wiele bardziej naturalny.



Kredką High Brow rozjaśniam łuk brwiowy i kącik wewnętrzny oka.



Z palety World Famous Neutrals wybieram jaśniejszy cień w kremie i nakładam go na całą ruchomą część powieki. Już kiedyś pisałam o cieniach w kremie z Benefitu, ale się powtórzę. Bardzo je lubię za ich trwałość i łatwość aplikacji.



Najciemniejszym prasowanym cieniem z palety podkreślam załamanie powieki. Używam do tego miękkiego, puchatego pędzla, bo ma być delikatnie.



Ten sam cień aplikuję w dolnym zewnętrznym kąciku.


Na środkową część powieki nakładam cień brzoskwiniowy. Bardzo lubię ten kolor, ma delikatny złotawy blask i pięknie ożywia makijaż. Moim zdaniem fajnie podbija też błękit tęczówki. Szczerze mówiąc żałuję, że marka ma w ofercie same zachowawcze kolory. Mam nadzieję, że w przyszłości pojawi się ich więcej, bo cienie są dobrej jakości :)



Wewnętrzny kącik oraz granicę ciemnego cienia przy łuku brwiowym pokrywam jasnym cieniem.



Jakimś sposobem na rodzinnym zdjęciu zabrakło eyelinera. Naprawiam ten błąd i wstawiam zdjęcie indywidualne :)

Oczywiście, jeżeli eyeliner to pin-up'owa kreska :)


Kończąc makijaż oka tuszuję rzęsy. O tuszu They're Real pewnie większość z Was słyszała. ja również o nim już pisałam, więc jego zalet zachwalać nie muszę :)


Twarz modeluję bronzerem Hoola. Jest matowy i ma ciekawy, dosyć specyficzny kolor, który może na początku odstraszyć, ale na policzkach wygląda rewelacyjnie, bo można nim stworzyć efekt naturalnego układania się światła i cienia na twarzy.




Na środek policzka daję róż Hervana, który składa się z miksu chłodnych odcieni różu, fioletu i bieli.



Na koniec nakładam na usta błyszczyk w jakże wymownym odcieniu Kiss Me :) Też niestety przypadkowo został wydziedziczony i nie ma go na rodzinnym zdjęciu. Błyszczyki Benefitu są na mojej liście zaraz za podkładami i pudrem Hello Flawless. Nie kleją się (czego nie znoszę) i nawilżają :)



Benefitowy mejkap gotowy :) Co sądzicie o makijażu wykonanym w całości kosmetykami jednej marki?


Żegnam Was wesołym "dziubkiem", a jakże!  Bo w Benefit liczy się fun. Pamiętajcie też o motto marki (które bardzo mi się podoba)- śmiech jest najlepszym kosmetykiem, noś go więc z uśmiechem :)


P.S. Pomimo wszystkich znaków na ziemi i niebie post nie jest sponsorowany :)

piątek, 21 lutego 2014

Sleek Shangri-la Collection Supreme 891

Wiele słyszałam i czytałam o cieniach do powiek Sleek'a. Wiem, że jestem strasznie opóźniona w temacie, że dopiero teraz postanowiłam je przetestować, ale lepiej późno niż wcale :) Przyznam, że zachęciła mnie cena- poniżej 40zł.
Stwierdziłam, że mam w kufrze za mało matów i wybrałam paletę, w której dominują matowe odcienie Sleek Shangri-la Collection Supreme 891. Nie są one jednak szarobure i smutne i wyglądają tak:




Czas przejść do makijażu oka. Zaczynam standardowo od podkreślenia załamania. Użyłam w tym celu zielonego (nic nie poradzę, że nasuwa mi się na myśl słowo zgniły :P) cienia Al Green.



 Jak już mam zrobioną "ramę" dodaję żywszy zielony cień P-Funk tuż obok ciemnego, kierując się w stronę środka powieki.





Dalej, cały czas w kierunku wewnętrznego kącika nakładam Delfonic.




Na całą długość dolnej powieki nakładam cień Commodores Cream.


W zewnętrznym kąciku na dolnej powiece nakładam granatowy cień R&B.


Kredką Smashboxa Always Sharp 3D Liner w odcieniu ciepłej, złotawej zieleni podkreślam linię rzęs.


Kredkę Make Up Store w odcieniu Copacabana nakładam na linię wodną. Ładnie zaostrzy kolor turkusowego cienia :)


Na koniec tuszuję rzęsy i gotowe.







Zapomniałam o podsumowaniu :) Co sądzie o paletach Sleek?

- Podoba mi się pigmentacja cieni- kolory są naprawdę intensywne.
- Cienie mają fajną miałką konststencję
- Stosunek jakości do ceny jest bardzo dobry :)

Jedyne co mi przeszkadzało, to sypanie się cieni przy ich hmm pobieraniu pędzlem z pudełka. Nie wiem czy wiadomo o co mi chodzi. Nie wszystko zostaje na pędzlu, tylko część się proszkuje i w sumie się marnuje.